Holandia w trzy dni holenderskie pamiętniki

Holenderskie pamiętniki - Holandia w trzy dni
Holandia w trzy dni - holenderskie pamiętniki dzień pierwszy


Holenderskie pamiętniki, dzień pierwszy.

   Dzisiaj musiałem zwolnić się z pracy wcześniej. Jak zawsze przybyłem na północ. Rowerkiem zajmuje mi to dziesięć minut. Szybko i zdrowo, choć troszkę oszukuję, bo rowerek ze wspomaganiem elektrycznym, jednak zawsze to dziesięć minut ruchu po świeżym powietrzu, a przy tym duża oszczędność. O 3:30 wyszedłem z pracy, by jak najszybciej dotrzeć do domku, gdzie żonka gotowa prawie do wyjścia. W planie był kurczak. Dzień wcześniej kupiliśmy w sklepie, taki przyprawiony na tacce aluminiowej, gotowy włożyć do piekarnika i odczekać godzinkę. Przed 4:00 byłem w domku. Włożony kurczaczek w piekarniku potrzebował troszkę więcej czasu. A czas w dniu podróży to bardzo cenna rzecz. Przez tego kurczaczka prawie spóźniliśmy się na autobus, który miał nas zabrać na lotnisko. Zawinęliśmy go w takie małe aluminiowe tacki, owinęliśmy folią aluminiową zabraliśmy ze sobą. Przed samym wyjściem wszamaliśmy w biegu po małym kawałku, reszta miała być zjedzona na lotnisku. Prawie biegiem dotarliśmy na przystanek autobusowy. Chwilę po nas dotarł i autobus. Bilety mieliśmy już zakupione online. Lepiej się wcześniej przygotować. Na lotnisko dotarliśmy w samą porę. Zdążyliśmy w Costa zakupić kawusię, dokończyć naszego nieszczęsnego kurczaczka, odprawić się - wszystko na czas. Sklep bezcłowy okazał się być droższym, niż nasze centrum handlowe z pod domu. Obejrzeliśmy wytworne wystawy, opryskaliśmy się drogimi perfumami i udaliśmy się pod bramkę, gdzie nasz samolot miał być podstawiony. O 8:30 samolot podstawiony, zaczęli nas wpuszczać. Szybciutko odnaleźliśmy nasze siedzenia. Szczęściarze z nas, moja żonka wylosowała siedzenie przy oknie. Mogła zatem podziwiać widoki z lotu ptaka, ja odpłynąłem we śnie, gdy tylko znaleźliśmy się w powietrzu. Czterdzieści pięć minut snu poprawiło moje samopoczucie. Odprawa paszportowa, kilka pytań o wizę Jingke, chwila wyjaśnień, stempel w paszportach. Wyszliśmy z lotniska. Przyjaciółka czekała już na nas. Szczerze powiem, że na początki nie poznałem Malwiny. Będzie bogata, tak mówią, jak się nie poznaje znajomych. Jednak sokole oczka Jingke wypatrzyły Malwinę. Przyszła wraz z chłopakiem, co było dla nas zaskoczeniem. Szybciutko do samochodu. W drodze do mieszkania zatrzymaliśmy się w jedynym otwartym tureckim sklepie. Tu widać, że jest niedziela. To nie Anglia, gdzie wszystkie sklepy otwarte, a na ulicach ruch jak każdego innego dnia. Ceny przykuły naszą uwagę. Wychodzi na to, że wszystko tutaj troszeczkę droższe. Za 20 Euro płaciliśmy 20.71 Funta na lotnisku, a ceny średnio o parę centów były wyższe. Zakupy zrobiliśmy szybciutko i udaliśmy się do domu. Szerokie ulice, masy poruszające się na rowerach. Korki nie istnieją. Jest tu zdecydowanie inaczej. Powiedziałbym, że jest tu o wiele więcej przestrzeni, jest przede wszystkim o wiele czyściej. Dotarliśmy zmęczeni do mieszkania, Malwina ogarnęła kawusię. Dawno nie piłem kawy z ekspresu ciśnieniowego. Ostatni raz taką piłem dobrych kilka lat temu, jeszcze jak Marcinek mieszkał w Anglii, długo przed wyjazdem moim na Filipiny. Kawusia przepyszna, do tego dostaliśmy po ciasteczku. Padnęliśmy, musieliśmy się wraz z Jingke przespać chwilkę. Nie pamiętam jak długo spaliśmy, dobrze natomiast pamiętam smak zupy warzywnej jaką przygotowała Malwina. 
Malwina mieszka troszkę na obrzeżu miasta. Jest to takie malutkie mieszkanko, na pierwszym piętrze, taka tycia kawalerka, z bardzo mikroskopijną łazienką na korytarzu, dzieloną jeszcze z jeszcze jednym malutkim mieszkankiem na tym samym piętrze. Utrzymane wszystko w miarę czysto. Tego wieczoru wraz z Jingke postanowiliśmy wziąć wspólnie prysznic, co na prawdę dla dwojga malutkich ludzików jak my, stanowiło nie lada wyzwanie. To był nasz pierwszy i ostatni wspólny prysznic w tej łazience. Malwina miała wciąż tego samego laptopa, z dotykowym ekranem, co na Filipinach. Malwinę poznaliśmy parę lat temu na Filipinach. Zapoznawszy się z naszym blogiem, napisała do nas na Facebook, że bardzo chętnie by do nas przyleciała i zatrzymała się na troszkę w naszym raju. Tak poczułem się sentymentalnie, do tego przyjemna muzyka z YouTube, Tego dnia zasnęliśmy szybciutko. Z niecierpliwością i oczekiwaniem na następny dzień, w którym zaplanowana wyprawa na miasto. Przytuleni, dwoje malutkich ludzików zasnęło na przeogromnym łóżku w miniaturowym mieszkanku.

Holandia w trzy dni część druga już za kilka dni :)

0 Komentarze